Iść, ciągle iść…

Zawsze  podziwiałam u innych umiejętność godzenia się z losem. Owej pokory, z którą niektórzy potrafią przyjmować przeciwności…  Sama czasami używam nawet powiedzenia, że nie płacze się nad rozlanym mlekiem… podobną myśl umieściłam jako moje motto na portalu, na którym do niedawna pisałam: „Gdy nie ma gdzie zawrócić, trzeba iść naprzód…”/Marco Polo/

W swoich poszukiwaniach dotarłam jednak do innego aforyzmu: ”By dojść do źródła, trzeba płynąć pod prąd…” /St. J. Lee/

I o ile we wcześniejszym zdaniu potrzeba determinacji i konsekwencji w dążeniu do celu, przy dozie pewnego rodzaju pokory przed nieuchronnością życia, a raczej – przyjmowaniem go takim, jakie jest, mimo wszystkiemu, to w drugim wypadku rzecz ma się inaczej. Rozpatrując znaczenie dosłowne można odnieść wrażenie, że mówimy o powrocie, wracaniu do początku, pokonywaniu drogi trudnej, uciążliwej, ale dającej możliwość dotarcia do sedna.

W szerszym kontekście, „życiowym” – to już nie tylko godzenie się z tym, co jest, to świadoma decyzja podejmowania działań, które nie należą do popularnych, które narażą nas na wiele przeciwności, dylematów, braku zrozumienia u innych.

Zawsze w takich sytuacjach pojawia się refleksja: czy warto?
I niesamowite poczucie satysfakcji, gdy pozostając w opozycji do otoczenia, jesteśmy wierni sobie do końca…