Mikołaj

Mikołaj wcale nie miał długiej białej brody, ani nawet wąsów, choć kiedy Go poznaliśmy, był już bardzo stary. Co więcej – wcale nie był gruby czy niski, tylko baaardzo wysoki i szczupły. Miał za to duże, silne i bardzo zdolne dłonie oraz łagodne usposobienie. W jego spojrzeniu zawsze można było odnaleźć dużo ciepła i mądrości. Nikt też nie przypomina sobie, by rozdawał jakieś prezenty, ale każdego na swój sposób obdarzył czymś nieuchwytnym, co na zawsze pozostanie w naszych sercach. Zresztą nigdy Go nie kojarzyliśmy z podarkami, bo te – znajdowaliśmy jedynie pod choinką w wigilijny wieczór. W dodatku przynosił je jakiś przeraźliwie stary, czerwony dziad z workiem na plecach, którego okropnie się wszyscy bali. Gdzież mu tam do naszego kochanego, wspaniałego Mikołaja!
Starsi – odnosili się do niego z szacunkiem – nikt nie powiedziałby złego słowa pod jego adresem, a dzieciaki Go wprost uwielbiały! Wystarczyło tylko być w jego pobliżu. Najdziwniejsze było jednak to, że nigdy za wiele nie mówił, choć lubił, gdy dom rozbrzmiewał gwarem. Może dlatego, że dochował się sześciorga dzieci. Nigdy im niczego nie chciał opowiadać, ale za to w zimowe wieczory cała gromadka siadała wokół niego i wszyscy z uwagą słuchali, jak im czytał. Kiedy zabrakło książek w skromnej biblioteczce, skrupulatnie zbierał i wycinał z gazet powieści drukowane w odcinkach. Kto wie, czy właśnie w ten sposób, nie zaszczepił miłości do książek nie tylko własnym dzieciom, ale i następnym pokoleniom?

Dopiero po wielu latach dowiedzieliśmy się, że w ostatnich tygodniach pierwszej wojny światowej, w młodzieńczym zapale, Mikołaj wraz ze starszym bratem Teofilem postanowili zaciągnąć się do wojska. Wojna się skończyła, a oni nie trzymali w rękach broni, mimo to i tak dostali niezły wycisk. Jak tylko mogli, szybko wracali na piechotę do domu. Nikogo zatem nie zdziwiło, że nie chciał opowiadać o przeszłości, bo druga wojna światowa obeszła się z nimi wyjątkowo okrutnie – gestapowcy, poszukując zbiegłego więźnia, wywlekli Teofila z domu na podwórze i strasznie zmaltretowali. Po niedługim czasie zmarł. Jego dwie córki zginęły, a czternastoletni syn został wywieziony na roboty do Niemiec i nigdy nie wrócił.
Mikołaj w sierpniu 1939 r. wstąpił w szeregi Wojska Polskiego. Podczas kampanii wrześniowej trafił do niewoli niemieckiej. W dzień pracował u niemieckiego gospodarza, a na noc wracał do baraku. Głód i choroby dziesiątkowały więźniów. On także trafił do szpitala, a tam – na lekarza Polaka. Uprosił go, aby wystawił pismo zwalniające do domu ze względu na niezdolność do pracy. Do domu dotarł zimą 1940 r. w wojskowym mundurze, głodny, brudny i zawszony. Ludzie z całej wioski przychodzili go powitać i dowiedzieć się, jak udało mu się powrócić z niewoli.

A jednak spokojny, małomówny Mikołaj, któregoś razu wielu zaskoczył. Miał wówczas chyba już z siedemdziesiąt lat. W pewnym momencie, podczas zwiedzania budowy, wszedł na najwyższą kondygnację, jeszcze nie przykrytą dachem i przespacerował się po zwieńczeniu świeżo wzniesionych murów! Wszyscy zadzierali głowy i z przerażeniem patrzyli, nawołując, by jak najszybciej zszedł na ziemię. A przecież większą część życia spędził na wysokościach. Był dobrym cieślą i wyróżniał się niezwykłymi zdolnościami manualnymi i technicznymi. Do dziś ludzie wspominają nie tylko domy, które pobudował, ale i drewniane mosty.

Całe życie, będąc starszym o parę lat od swej żony, szykował się, że odejdzie pierwszy. Zresztą małżonkę miał bardzo zapobiegliwą, więc na tę okoliczność w szafie przygotowany był garnitur i bieluteńka jak śnieg koszula. Jednak to ona wcześniej pożegnała się ze światem. Ostatnie tchnienie wydała w dniu Bożego Narodzenia. Także po śmierci postawiła na swoim, by rodzinę zjednoczyć przy wspólnej modlitwie – nie przeszkodził w tym   nawet stan wojenny, który ogłoszono w Polsce dwa tygodnie wcześniej… Ale to już inna historia!

* * *

Podupadł wówczas na zdrowiu, jakby nie mogąc się pogodzić z tymi wydarzeniami. Miałam wrażenie, że jeśli tylko będę o nim myśleć, pamiętać, jeszcze długo nacieszę się Jego obecnością, dlatego zaliczyłam szybko sesję i pojechałam się z nim zobaczyć. Ucieszył się jak dziecko na mój widok. Z tej radości otworzył szufladkę w szafce nocnej i chciał mnie częstować czekoladkami, jakbym nadal była malutką dziewczynką. Trzy miesiące później pożegnałam Go ostatni raz…
Jeszcze parokrotnie odwiedzałam dom, który pobudował, ale złapałam się na tym, że chciałam herbatkę mu zaparzyć albo obiad podać, zapominając, że Go już nie ma. Sadzę jednak, że był obecny. Nadal noszę go w sercu. Mało komu przytrafia się prawdziwy Mikołaj w rodzinie:)

12 Komentarzy (+add yours?)

  1. Caddi
    Gru 07, 2014 @ 10:41:37

    Najbardziej poruszają takie opowieści o ludziach, których znaliśmy. Po latach wszystko zostało wysublimowane i oczyszczone z nalotów codzienności. Teraz Mikołaj jest z Tobą w czystej postaci.
    PS. Po przeczytaniu pierwszych zdań pomyślałem, że to początek konkursowej bajki:-)

    Odpowiedz

    • even21
      Gru 07, 2014 @ 10:50:05

      Mikołaja nie sposób było wspomnieć w innym dniu, jak tylko zestawiając z wizerunkiem amerykańskiego uzurpatora 😉
      To historia o moim Dziadku Mikołaju. Nota bene urodził się 4 XII w Mikołajówku.
      A konkursową bajkę – nadal noszę „w sobie”;) Któregoś dnia, mam nadzieję, po prostu usiądę i ją napiszę 😛

  2. rodorek
    Gru 07, 2014 @ 10:48:09

    Piękna historia…prawdziwa. Pozdrawiam serdecznie:)

    Odpowiedz

    • even21
      Gru 07, 2014 @ 10:52:05

      Witam, Rodorku! Cieszę się, że zajrzałaś!:)
      Historia najprawdziwsza – wyjaśniłam już wyżej Caddiemu – i bardzo mi bliska…
      Pozdrawiam równie serdecznie!:)

  3. krakowianka
    Gru 07, 2014 @ 10:57:01

    bardzo ciekawa opowieść Even…takich zwyczajnych-niezwyczajnych ludzi pamięta się,oni nadal jakby są…z nami,uśmiechamy sie do nich,tęsknimy…no i masz wspomnienia z Mikołajem w tle…:-)

    Odpowiedz

    • even21
      Gru 07, 2014 @ 11:18:44

      Oj, tak, Krakowianko! Mam piękne wspomnienia, a na dodatek świadomość dziedzictwa… potomków Teofila poznałam, kiedy już nie było Mikołaja, ale okazało się, że mamy podobne zamiłowania, zainteresowania, że podobnie spędzamy wolny czas, dużo czytamy itd. Taka po prostu – pamięć klanowa:)

  4. goldenbrown
    Gru 07, 2014 @ 11:55:38

    Z przyjemnością przeniosłam się do Twojej opowieści, do innego świata, do czasów dzieciństwa, za którymi się tęskni.. I wprawdzie pamięć filtruje nam wspomnienia i podsuwa to, co chce, ale dzięki temu mamy wybiórczo w sobie to, co najważniejsze. Przepiękne wspomnienie o Dziadku:)

    Odpowiedz

    • even21
      Gru 07, 2014 @ 12:11:57

      Goldi, pewnie masz rację, że pamięć przefiltrowana, zwłaszcza, że od ostatnich wydarzeń minęło ponad trzydzieści lat(!), a zostało to, co najważniejsze – ciepło wspomnień, w których się ogrzewamy:)

  5. Wichrowe108
    Gru 07, 2014 @ 15:25:15

    Ależ poczarowałaś snując niespiesznie opowieść. Myślami przeniosłem się do dzieciństwa, w czas zimowych ferii spędzanych u dziadków. Wtedy inaczej wyglądały rodzinne wieczory. Jedynym łącznikiem ze światem było radio, bardzo rzadko słuchane. Zimowe wieczory umilała nam gra w karty, rysunkowe zgadywanki, długie opowieści, głośne czytanie książek. Inny świat. Rodzinny.

    Odpowiedz

    • even21
      Gru 07, 2014 @ 15:29:23

      Dokładnie tak! Właśnie tak zapamiętałam ten rodzinny, inny świat! Identycznie jak u Ciebie:) Może tylko od gry w karty się wymigiwałam, bo nie bardzo je lubiłam (co to za frajda stale przegrywać ze starszymi?) 😉

  6. cichosza
    Gru 07, 2014 @ 17:58:55

    wzruszająca historia

    Odpowiedz

Dodaj odpowiedź do krakowianka Anuluj pisanie odpowiedzi